Felietony niecykliczne

„Felietony niecykliczne”, zgromadzone w tej Zakładce, były pisane od roku 2008 do 2013, przez naszą koleżankę Elżbietę Mróz.  Mamy gorącą nadzieję, że jest to tylko chwilowa przerwa w Jej twórczości…..
22.03.2013
Stonehenge
Stonehenge – to jedna z najsłynniejszych europejskich budowli kamiennych, pochodzi z epoki neolitu oraz brązu. Położony jest blisko miasta Salisbury w południowej Anglii. Prawdopodobnie związany był z kultem słońca i księżyca. Chociaż cieszy się bardzo dużym zainteresowaniem, to Stonehenge jest nadal jedną wielką tajemnicą. Wiele ludzi wierzy, że te kamienie mają nadprzyrodzone moce.
Tyle definicja z Wikipedii.
Byłam w Stonehenge 2 razy. Albo miałam pecha, albo nie pisane mi było podejść do kamiennych budowli, bo (o czym nie wszyscy wiedzą) teren jest ogrodzony z szerokim marginesem, wpuszcza się zwiedzających za biletami i tylko w ograniczonych przepisami godzinach. Pełna komercja!!!
Zastanawiałam się wtedy, czy ta komercja nie zabija energii tego niezwykłego miejsca. Według mnie jednak po trosze zabija, choć mogę to ocenić tylko teoretycznie, bo w końcu nie zbliżyłam się do kamieni . Byłam za ogrodzeniem, jakieś 300 metrów dalej. Obok szosa, parking.
Za drugim razem, tak jak i za pierwszym, lał deszcz, wiał silny wiatr, ot taka angielska pogoda więc wsiedliśmy z przyjaciółmi w samochód i pojechaliśmy dalej. I dziwne rzeczy zaczęły się ze mną dziać kilkanaście kilometrów dalej. Zatrzymaliśmy się w starej, przepięknej choć wywierającej dosyć ponure wrażenie bardzo starej, zbudowanej z kamienia „karczmie” i weszliśmy coś zjeść, bo choć nie czułam głodu, czułam jakiś niepokój wewnętrzny, irytację, rozdrażnienie. Złożyłam to na karb pustego żołądka. Zjedliśmy całkiem dobre jedzenie, ale ja byłam coraz bardziej niespokojna. W końcu pospieszyłam moje towarzystwo, bo już nie mogłam wysiedzieć na miejscu. Wychodziliśmy, kiedy mój wzrok przyciągnęło stare pismo wiszące w ramkach na ścianie. Otóż okazało się, że jesteśmy blisko centrum innego kręgu, zwanego diabelskim. Budowniczy tego kręgu pod każdym kamieniem (równie dużym, a według mojej obserwacji jeszcze większym) zakopali zwłoki. Nie do końca zrozumiałam czyje to były ciała, bo musiałam wyjść żeby nie zemdleć. Czułam się strasznie. Miałam ochotę krzyczeć, rozładować na kimś niezrozumiałe dla mnie napięcie wewnętrzne i złość. Wsiedliśmy w samochód. Po kilku kilometrach zobaczyliśmy ogromy krąg z wielkich kamiennych obelisków. Bolało mnie serce, które biło jak szalone. Dobrze że nie prowadziłam. Szybko oddalaliśmy się od tego kręgu (znacznie szerszego niż ten znany i odwiedzany, a o którym wcześniej nigdy nie słyszałam). Z każdym kilometrem czułam się coraz lepiej. To było jak błyskawiczna rekonwalescencja po ciężkiej chorobie. Niesamowita ulga i taka lekkość połączona z uczuciem wdzięczności.
Po przeanalizowaniu całej sytuacji przeprosiłam moich przyjaciół za swoje nieznośne (i niezrozumiałe dla nich) zachowanie i wyjaśniłam przyczyny.
Czy wiecie co się stało?
Ja wiem, ale w końcu Ci którzy to czytają też się domyślą, bo przypadkowe osoby raczej rzadko wchodzą na tę stronę i nie czytają moich felietonów.
A może ktoś z Was wie więcej o tym drugim kręgu?
PS. Ostatnio w brytyjskiej telewizji oglądałam program dokumentalny o nowych teoriach dotyczących Stonehenge.
Ma być starsze o jakieś tysiąc lat niż dotychczas myślano i jest zbudowane w centrum większego, dawnego kręgu cmentarnego elity tamtych czasów. Grobów było 60. Elity z całej wyspy. Dowody świadczą o tym, że nawet ze Szkocji, skąd pochodziła też część budowniczych. Na święto przesilenia grudniowego zjeżdżały tysiące z całej wyspy. Było to najważniejsze miejsce kultu na wyspach. Przez 300 lat. Po czym zaprzestano świętowania w tym miejscu. Dlaczego? Powody są niejasne, ale wiąże się to prawdopodobnie z najazdem innego szczepu i wielkimi bitwami. Tyle program dokumentalny.
Według moich obserwacji, ten drugi krąg jest w miejscu, gdzie obozowali budowniczowie. A było ich podobno – w szczytowym okresie – kilka tysięcy. W programie nikt nie poruszył tematu drugiego kręgu. Dlaczego???
Ale czy to ma znaczenie? Ważne że wierzymy w moc. A wtedy moc jest z nami.

Pozdrawiam wszystkich i życzę Wam wielkiej mocy, dzięki której możecie pomagać innym.
Elżbieta Mróz

 
2012.
Opuszczony dom

Jak niektórzy z Was wiedzą przez jakiś czas byłam zupełnie gdzie indziej. Zobaczyłam krainę w której żyje się wolniej, ludzie są pogodni, są sobie życzliwi, świat w którym wszyscy, nawet zupełnie nieznajomi, pozdrawiają się, kierowcy (a samochodów jest mało i ruch jest niewielki) przepuszczają się z uśmiechem i też pozdrawiają.
Raj? W pewnym sensie tak. Ale i tam zdarzają się dramaty. Doszłam do tego wniosku, kiedy podczas spaceru odkryłam opuszczony dom (właściwie willę w tajemniczym ogrodzie). Zafascynowała mnie ta budowla ukryta wśród bujnej, dzikiej zieleni, prawie niewidoczna z drogi. Wyglądało, że kiedyś, jakieś 50 lat temu ktoś włożył bardzo dużo starań i serca w jego budowę i urządzenie. Dom musiał być opuszczony od wielu, wielu lat. Piękny ogród zarósł i stał się dziki, choć nadal piękny. Długi podjazd zasypany ogromnymi suchymi liśćmi palmowymi. Cudowne marmurowe stoły i ławy w ogrodzie i na tarasie popękane i połamane, a ogrodzenie powywracane i zarośnięte dziko rosnącą zielenią.
Zafascynowana weszłam na teren posiadłości. Drzwi do domu były otwarte, więc zajrzałam do środka i zrobiłam kilka zdjęć tego co było widać od progu. Wchodzenie głębiej wydało mi się jakieś takie niestosowne. Ale i tak to co zobaczyłam przyprawiło mnie o zdumienie. Na ścianach piękne obrazy, z sufitu zwisał żyrandol, stół nakryty obrusem a na nim patera na owoce, talerze… a ratanowe meble choć mocno zakurzone nadal były piękne. Gdyby nie telewizor na stoliku wnętrze wyglądało by jak z XIX -wiecznego obrazu. Pierwsza moja myśl była taka: „Niesamowite, widać że dom jest opuszczony od wielu lat, otwarty, dostępny a nikt niczego nie ukradł, nie zdewastował…” Raj? Ale jednak jakiś dramat tu się rozegrał. Nikt nie opuszcza dobrowolnie pięknego, wypieszczonego domu w cudownym miejscu położonego dobrowolnie i tak jakby wstał nagle i wyszedł, myśląc że wkrótce wróci. Pomijam fakt że widać było jakim ogromnym nakładem środków i starań został wybudowany dom, stworzone otoczenie, wielki ogród, droga dojazdowa.
Ten dom mnie fascynował i przyciągał fizycznie i mentalnie i budził dziwny, niezrozumiały szacunek. W wyobraźni układałam sobie scenariusze – kto był budowniczym, kto zamieszkał w tej pięknej willi, czy był tu szczęśliwy, w jakich okolicznościach ją opuścił i dlaczego nikt się tą posiadłością nie zajął później pozwalając na jej umieranie.
Raz przechodząc nieopodal (a wierzcie mi że było to odludne miejsce) zobaczyłam na tarasie mężczyznę. Wyglądał jakoś tak dziwnie. Stał i patrzył na mnie z daleka z łagodnym uśmiechem. A potem pomachał mi. Odpowiedziałam podobnym gestem. Spojrzałam pod nogi żeby się nie potknąć na nierównej drodze. Kiedy podniosłam wzrok już go nie było. Zniknął. Nigdy więcej już go nie widziałam. Nikt inny nigdy go nie widział.
I chociaż widziałam tam kilka opuszczonych, zarośniętych bujną, tropikalną zielenią domów, żaden mnie nie zafascynował, nie wzbudził we mnie takich emocji i żaden nie pobudził mojej wyobraźni tak jak właśnie ten jedyny piękny, godny i jakiś taki szalenie smutny.
Często oglądam zdjęcia i zastanawiam się nad zagadką tej posiadłości. Nigdy nie poznam prawdy, ale w środku wiem, czuję co się stało.
O tym jednak nie napiszę, bo każdy ma prawo w swojej wyobraźni ułożyć własną historię opuszczonego domu, do czego serdecznie zachęcam.
Tym bardziej, że każdy gdzieś, kiedyś spotkał na swojej drodze „opuszczony dom”. Czy przyciągnął Waszą uwagę, czy zadumaliście się nad losem jego i jego mieszkańców? Czy Was zauroczył, czy mieliście choć prze

 

2012.

Kilka słów o kłamstwach
Tak jak obiecałam, a kilka osób mi przypomniało napiszę trochę o kłamstwach.
Jak dowiodły badania naukowe, każdy człowiek kłamie. Dosłownie każdy, nawet ten najbardziej prawdomówny, szczery i uczciwy. A więc stwierdzenie „ja nigdy nie kłamię” samo w sobie jest kłamstwem.
No cóż. Jesteśmy karmieni kłamstwami i przez to uczeni kłamać od dzieciństwa. Lekarz mówi dziecku „nie bój się, zastrzyk nie będzie bolał”. A bolał. Rodzic mówi „rozbite kolano trzeba zdezynfekować, ale tylko lekko poszczypie”. Poszczypało? A gdzie tam. Bolało jak cholera! To akurat pamiętam z własnego doświadczenia.
To najprostsze przykłady, choć można je mnożyć. Pamiętacie?
Idźmy dalej, w dorosłość.
Przemilczanie, lekkie mijanie się z prawdą, niedopowiedzenie, zachowanie w tajemnicy jakiegoś faktu też jest kłamstwem.
Chyba przykładów nie muszę podawać. Wystarczy że – Drogi Czytelniku – pogrzebiesz w pamięci.
I nic by pewnie z tego nie wynikało (w końcu wszyscy kłamią), ale problem polega na tym że nasze, nawet drobne kłamstwa mogą kogoś zranić. Nie tylko dlatego, że (wg mnie) prawda zazwyczaj tak czy siak wychodzi na jaw (przytakną mi koledzy jasnowidzący i nie tylko oni).
Nie, nie piszę tu o patologicznych kłamcach, którym kłamanie tak weszło w krew że kłamią, automatycznie i w małych i w dużych sprawach czy to jest „potrzebne”, czy kompletnie bez sensu.
Piszę o normalnych ludziach, którzy jednak znajdują usprawiedliwienie dla swoich kłamstw. Ile razy słyszeliśmy:
„Nie chciałem jej martwić”
„Nie chciałam go zranić”
„Chciałem ją ochronić” (tak jakby prawda bolała bardziej niż wykryte kłamstwo)
„Nie sądziłam że to takie ważne dla niego”
Och, zapomniałem jej powiedzieć, przecież to nic takiego”
(a w środku myśl: „nie sądziłem że się wyda”)

Tylko że kłamstwa to takie kamyczki którymi obrzucamy naszych bliskich. Czym ich więcej tym bardziej boli i tym mniej mają do nas zaufania. (o zaufaniu niedawno pisałam). Kłamstwa odbierają poczucie bezpieczeństwa, dezorientują okłamywaną osobę. Oczywistym jest że utrata poczucia bezpieczeństwa i zaufania prowadzi do ochłodzenia uczuć i do tworzenia dystansu (tu działa instynkt samozachowawczy). Nikt z nas nie lubi jak boli. Prawda?
A więc przestajemy ufać rodzicom, boimy się iść do dentysty, w końcu dorastamy i okłamywani zrywamy znajomości, a nawet przyjaźnie, choć przyjaciołom i partnerom jakoś więcej potrafimy wybaczyć. Jednak więcej to nie znaczy wszystko.
Każde kłamstwo które wyszło na jaw oddala nas od kłamiącego, bo niby każdy kłamie, ale nikt nie lubi być okłamywany.
Zresztą kłamanie jest bez sensu, bo wymaga dobrej pamięci, pochłania energię, osłabia i deprecjonuje nas w oczach okłamywanego.
Ponadto jedno kłamstwo najczęściej rodzi lawinę dalszych kłamstw.
Oto prosty przykład.
Załatwiasz wizytę u zaprzyjaźnionego lekarza swojej znajomej, ale swojej partnerce nic o tym nie mówisz. Niby nic, ale potem koleżanka dzwoni i dziękuje ( a partnerka obok, jak to jej wyjaśnisz? Co zrobisz?), potem chce Cię zaprosić na kolację (z wdzięczności, może nawet bez podtekstu, ale kto to wie, w końcu ta koleżanka zawsze Cię lubiła jakoś tak bardziej…a teraz poczuła się zaopiekowana przez Ciebie, może przyszło jej do głowy że zrobiłeś to nie tylko ze zwykłej ludzkiej uprzejmości). Odmówisz? Może to tylko wdzięczność, głupio odmówić, nie odmówisz? Co powiesz partnerce? Że idziesz do kolegi? Sam wiesz z doświadczenia (innych, oczywiście J) że to się w końcu wyda. I tak można ciągnąć ten przykład, bo po kolacji wypadało odprowadzić kobietę do domu, a ona zaprasza Cię jeszcze tylko na drinka… Dalej nawet nie chcę konfabulować. W końcu wszyscy znamy takie opowieści.
Pomyślałeś o tym na początku? A co by się stało gdybyś swojej ukochanej powiedział, że załatwiasz wizytę znajomej u zaprzyjaźnionego lekarza? I wszystko mogło by się potoczyć inaczej.
A więc jaki z mojego wywodu wynika wniosek?

Starajmy się kłamać jak najmniej, szczególnie w relacjach z bliskimi. Może czasem prawda zaboli, ale nie zrani tak jak świadomość, że jesteśmy okłamywani.

Wystarczy pewna samokontrola. No a czasami, jak już niestety skłamiemy warto przyznać się do kłamstwa, przeprosić, może naprawić to co było powodem kłamstwa, co zniszczyło nasze relacje (jeżeli to możliwe) i … wyjść z twarzą ratując związek (czy to znajomość na której nam zależy czy przyjaźń, czy związek partnerski). Bo łatwiej wybacza się osobie, która szczerze (!) przeprasza, a znacznie trudniej komuś zaciętemu w uporze i „idącemu w zaparte” choć odkryliśmy kłamstwo.
A jak to jest z Wami moi Drodzy?
Często kłamiecie? Jak się usprawiedliwiacie (przed kimś, przed sobą wreszcie?), jakich wymówek używacie? Czy świadomość że okłamujecie satysfakcjonuje Was (oj, niedobrze!), czy przyprawia o rumieniec wstydu, czy choćby refleksję typu „no i po co znowu skłamałem?” a może nie czujecie specjalnych emocji z kłamstwem związanych (też nie najlepiej)?

Jeżeli chcesz się rozwijać, pracować nad sobą polecam ćwiczenie na dzisiaj (i nie tylko):
Kontroluj kłamstwa, świadomie analizuj dlaczego, komu i po co skłamałeś. Czy to było wg Ciebie „konieczne” i co czujesz w związku z tym. Może poprowadzisz notatki, które np. po miesiącu dokładnie przeanalizujesz? I jakie wnioski wyciągniesz z zapisków? Takim ubocznym efektem będzie odpowiedź na pytanie, czy potrafisz być uczciwy wobec SIEBIE!!! Wiem, to wcale nie jest łatwe, wymaga systematyczności, poświęcenia nieco czasu sobie, ale przede wszystkim odwagi. Bo wcale nie jest łatwo przyznawać się do własnych niedoskonałości, wad, czy słabości nawet przed samym sobą (a może przede wszystkim przed sobą).
Szczerze życząc Wam jak najmniej kłamstw w życiu
pozdrawiam
i obiecuję wkrótce napisać o wybaczaniu, bo to ważny temat związany z poprzednimi.

Elżbieta Mróz
PS. Nie poruszyłam tematu kłamstw w życiu zawodowym (w biznesie, polityce itd…) bo to zupełnie inny temat.
E.M.
2012

Zaufanie
Znajomi ostatnio sprowokowali dyskusję na temat zaufania.
Wynikły pewne różnice zdań nie tyle co do definicji co do interpretacji i słuszności postawy życiowej.
Bo zaufanie, to nie termin matematyczny, zaufanie wiąże się z uczuciami, emocjami, wewnętrznymi przekonaniami i postawą życiową w końcu.
Doszliśmy jednak do kompromisu w dyskusji, nie tracąc do siebie zaufania i szacunku.
Codziennie spotykamy się z tym problemem w życiu osobistym i zawodowym. W tym drugim przypadku sprawa jest prosta – pacjent (klient) musi nam zaufać żeby poddać się naszym zabiegom. Jeżeli straci do nas zaufanie po prostu więcej do nas nie przyjdzie. I tyle. (Pomijam tu życie zawodowe osób na wyższych stanowiskach w firmach, bo to zupełnie inna kwestia i dziś nie mówimy w sumie o pracy i relacjach w tej sferze życia.)
A sfera prywatna?
Na początku jako dzieci ufamy rodzicom, bo czujemy się kochane, zaopiekowane i wierzymy, że rodzice są najmądrzejsi na świecie i chcą naszego dobra.
Niestety, dla niektórych przychodzi czas na refleksje, zaczynamy powątpiewać czy faktycznie rodzice są najmądrzejsi na świecie, choć zazwyczaj nadal darzymy ich zaufaniem w sferze uczuciowej i tak już zostaje. Przykro mi na myśl o tych, którzy nie mogą (nie mogli) darzyć zaufaniem swoich rodziców.
Ale co dalej?
No cóż, niektórzy przenoszą to na resztę życia i na prawie wszystkich ludzi (prawie, bo jednak nawet ci najbardziej ufni mają zazwyczaj instynkt samozachowawczy).
To znaczy, darzą bliźnich czasem nadmiernym zaufaniem, dają im „carte blanche” na początku znajomości. Wierzą, że nigdy nie zostaną okłamani i czym bliższa relacja, tym większa wiara i ufność w prawdomówność i otwartość drugiej osoby (czy to partner życiowy, czy przyjaciel itp…)
Naiwność? Jak myślicie? Ja uważam że wcale nie. Po prostu wg mnie (i w końcu pewnej części moich znajomych) tak jest łatwiej żyć, nosząc w sobie przekonanie, że ludzie z natury są dobrzy i godni zaufania. Niestety taka postawa powoduje, że narażamy się na rozczarowania, zranienia, ból i pewną bezbronność (napisałam „narażamy” bo sama zaliczam się do tej grupy), jednak wliczamy to w „koszty” takiej postawy. Prawda? Z drugiej strony to czasami tak bardzo boli, że trudniej nam wybaczyć, pogodzić się z rozczarowaniem kiedy ktoś nas zawiedzie (może idealizujemy relacje z innymi ludźmi i stawiamy innym i sobie zbyt wysoko poprzeczkę uczciwości i otwartości i dlatego rozczarowanie jest tak wielkie i tak boli?). A w efekcie tracimy przynajmniej część tego zaufania, którym obdarzyliśmy kogoś.
Z naszej dyskusji wynikało, że znacznie łatwiej jest tym, którzy są z założenia nieufni i w ich oczach trzeba zapracować na zaufanie – długo i mozolnie (zjeść beczkę soli).
Nikt nie twierdzi, że ta grupa zakłada że ludzie są z natury źli, fałszywi, mają złe intencje, kłamią, oszukują, a mówiąc delikatnie „kręcą” i mijają się z prawdą. Ta grupa przyjmuje tylko założenie (co mi jasno wyłożono) że nie ma ludzi całkiem prawdomównych i godnych zaufania (ale to już temat na inny felieton – o kłamstwach – chcecie, napiszę). Gdy ktoś ich zawiedzie, to tylko potwierdza im, że mieli rację nie ufając i ze wzruszeniem ramion idą dalej.
Jak myślicie, która postawa jest lepsza? Życie w nieufności, czy narażanie się na zranienia i ból?
Nie mnie o tym rozstrzygać, choć dawno wybrałam i nawet zranienia nigdy nie zachwiały mnie w mojej postawie, bo tak sobie myślę, że jeżeli zranił mnie X to dlaczego mam przenosić nieufność na relacje z Y. Przecież w ten sposób mogę skrzywdzić Igreka za winy Iksa.
Wg mnie i moich interlokutorów obie te postawy życiowe mają swoje wady i zalety.
I choć doszliśmy ze znajomymi do pewnego kompromisu – jak napisałam na początku, to nieufni pozostali nieufnymi, z potrzebą chronienia się przed zranieniami, a my, ci „naiwni idealiści” i tak nie daliśmy się przekonać woląc cierpieć czasami, nawet bardzo mocno i boleśnie.
A Wy? Jak to jest z Wami? Do której grupy należycie? I jak się Wam z tym żyje?
A może ktoś napisze coś na ten temat?
Pozdrawiam serdecznie
Elżbieta Mróz
14.10.2012
I znowu…
I znowu nadchodzi jesień.
I znowu powietrze zaczyna pachnieć inaczej, ranki już chłodne, choć jeszcze w ciągu dnia bywa przyjemnie i cieplutko.
I znowu dni coraz krótsze, zmrok zapada coraz wcześniej i wieczory jakieś takie coraz dłuższe. Wkrótce będzie szaro i smutno.
Ale wcale nie musi tak być. To znaczy z przyrodą nie wygramy, tak to już jest. Możemy natomiast (a na to mamy wpływ) nie poddawać się jesiennej chandrze, która zazwyczaj dopada nas mniej więcej na początku listopada.
Żeby sobie jakoś z tymi warunkami poradzić, trzeba wcześniej zapalać więcej świateł w mieszkaniu, słuchać pogodnej muzyki, medytować, czytać pogodne książki (choćby przez 10 minut dziennie). Ale też powinniśmy częściej spotykać się ze znajomymi, albo oddawać się ulubionym zajęciom. Byle nie oglądać zbyt wiele wiadomości w telewizji. Za dużo tam polityki, przemocy, śmierci, bólu, nieszczęścia, po prostu złej energii.
Sporo już pisałam o radzeniu sobie w trudnych sytuacjach (jesiennych też).
W każdym mieście są tereny zielone.
Wróć z pracy przez park, a nie zatłoczonymi ulicami, czy to samochodem, komunikacją miejską, czy na piechotę.
Zobacz jak przyroda szykuje się do zimy.. Jeżeli będziesz dobrym obserwatorem, zobaczysz wiewiórki zbierające zapasy, zaobserwujesz ptaki, które mniej już są hałaśliwe, bo po co mają się wysilać skoro to nie czas na gody. Może zobaczysz polne myszy szukające ciepłego schronienia na zimę.
Mrówki coraz energiczniej zbierają zapasy (albo mi się tak wydaje, bo na mrówkach nie specjalnie się znam J ). Fajne obrazki.
A może pobrodzisz w opadających, suchych liściach słuchając ich szelestu i wdychając ten charakterystyczny zapach, jak dziecko, tak radośnie?
A ludzie? Hmm….Wydaje mi się (mam taką nadzieją, że tylko mi się wydaje), że jakoś mniej się uśmiechają, chodzą cięższym krokiem, bardziej przygarbieni, wpatrzeni w ziemię. Tacy jakby bardziej drażliwi i szarzy.
Nie wpisuj się w ten krajobraz.
Bądź nadal pogodny (a przynajmniej się staraj), bez względu na wszystkie przeciwności.
Wkrótce będzie wiosna!!!
A na razie zostaje nam tylko (albo aż) ciepłe i puchate w środku. Podziel się nim.
Uśmiechnij się do tej pani z siatkami, do tego pana z psem, do tej dziewczyny w okularach, z plecakiem. Oni pewnie tego potrzebują, a może wcale o tym nie wiedzą. Nie czekaj aż oni to zrobią. Ktoś musi być pierwszy. A może potem oni uśmiechną się do kogoś innego?
To będzie Twoja zasługa.
Bo uśmiech to porcja dobrej energii, na dodatek bezinteresownej i nic nie kosztuje.
Pozdrawiam tym cieplej im zimniej na dworze i uśmiecham się tym serdeczniej im bardziej ponuro za oknem.
Elżbieta Mróz

 

12.11.2012

SANDY
Początkowo miałam zamiar opisać dokładnie i ze szczegółami jak postępował huragan Sandy (a robiłam zapiski prawie na gorąco) który przeżyłam na Karaibach, a konkretnie na jednej z wysp Bahama. Przechodził blisko. Na Karaibach zginęło kilkadziesiat osób (przy okazji dziękuje wszystkim, którzy o tym wiedzieli i z niepokojem pytali o to, czy nic mi sie nie stało).
A więc to nie jakiś tam wiaterek, to niesamowity żywioł, najsilniejszy w tym rejonie w tym roku.
Chciałam więc napisać jak to było, godzina po godzinie, ale tyle osób już o tym pisało bardzo ciekawie, sama przeczytałam sporo opisów, w sumie dosyć podobne do siebie. W takim razie ja napisze o czymś zupełnie innym, choć na ten sam temat.
Przez czysty przypadek uratowaliśmy jedno życie. Podczas huraganu mielismy w domu lokatora. Musiał wpaść do nas tuż przed całkowitym zamknięciem domu. Wszystkie okna i drzwi – oprócz wejściowych były juz zabite specjalnymi płytami (tu na Karaibach ludzie przyzwyczajeni są do walki z żywiołami i przygotowani na nią). Wkrótce wyłączono prąd, zrobiło sie ciemno w domu i na zewnatrz. A zaraz potem już nie można było wyjść na zewnątrz, bo nie tylko wiatr mógłby wyrwać otwarte drzwi (w pewnym momencie zresztą jakoś w nocy drzwi się częściowo rozleciały), ale można było oberwać kokosem, cegłą, deską, kawałkiem palmy itd… bo wszystko to fruwało. I robiło sie coraz gorzej.
A więc dziki lokator niepostrzeżenie dostał się do naszego domu i nie ujawnił siś aż do jego otwrcia, kiedy huragan nie był już tak silny, czyli jakies półtorej doby później. Może nawet jakoś dawał znać o swoim istnieniu (choc to mało prawdopodobne), ale było ciemno, dom trząsł się i trzeszczał jak podczas trzęsienia ziemi, coś waliło w dom, huk był potworny i stale wiatr po prostu wył. Myślę że pewnie był okropnie przestraszony. Od czasu do czasu huk narastał – szczególnie kiedy specjalnie zamontowana płyta na drzwiach od tarasu nagle została zerwana i z kawałkiem futryny odleciała w nieznane, kiedy z trzaskiem rozlatywaly się drzwi wejściowe, a szyba z ramą wylatywała itd… Kiedy po półtorej doby w tym zamkniętym drewnianym domu na plaży(nadal bez prądu i wody i oczywiście bez internetu i telefonów) wyszliśmy na zewnątrz oglądać zniszczenia, nagle pojawił się, wyszedł nie wiadomo skąd i przebiegł szybko, pewnie do swojego domu… śliczny mały rudy kotek.
I tak sobie myślę, że zwierzęta są niesamowicie mądre. Nas, ludzi trzeba ostrzegać, mówić co mamy robić w sytuacji zagrożenia żywiołem. Tak daleko odeszliśmy od natury, że nie umiemy czytać jej sygnałów. Ot, cywilizacja. Jemu nikt nie powiedział, że już nie zdąży dobiec do swojego domu. Nikt nie musiał mu tego mówić, on to wiedział, choć był malutki i z całą pewnością udomowiony, zadbany, uratował sie spędzając samotnie w obcym domu, w ciemności, bez jedzenia i picia ponad półtorej doby. Dzielny maluch!
Nigdy wiecej juz go nie zobaczylam, a szkoda.

Wkrótce Święta. Wszystkim stałym i przypadkowym Czytelnikom Felietonów Niecyklicznych życzę życia szczęśliwego, bliżej Natury, która może nas wiele nauczyć jeżeli tylko będziemy pilnymi obserwatorami. No a po za tym jak zwykle wiele ciepłego i puchatego, czyli miłości, przyjaźni, życzliwości, serdeczności, co najmniej tyle ile sami dajemy innym.
Bardzo serdecznie pozdrawiam
Elżbieta Mróz

 

2011.01.30
Kochaj bliźniego…
Uczono nas w dzieciństwie „Kochaj bliźniego jak siebie samego” i przez całe życie „Nie rób drugiemu co tobie niemiłe”. Jasne. Nie mam wątpliwości, że czytelnicy naszej strony tak właśnie postępują. Bo czyż można być dobrym bioenergoterapeutą i skutecznie pomagać innym nie kochając ich? To pytanie retoryczne.
Wszystkie zasady etyki moralności, wszystkie religie świata uczą miłości bliźniego. Więc dlaczego jest tyle zła na świecie? Skąd się bierze? Odpowiedzi mogą być setki, bo są setki powodów.
Na potrzeby dzisiejszego felietonu nie będę rozwodziła się nad wojnami, ludobójstwem, fanatyzmem i nie będę wspominała o tak skrajnych przykładach jak morderstwa itp. czystym złu. Mówię o zawiści, obmowie, a nawet obojętności na cierpienie innych.
A może należy odwrócić powiedzenie. Może powinno się mówić „kochaj siebie samego, jak bliźniego swego”?
Bo jeżeli myślisz o sobie źle, myślisz, że jesteś słaby, nic niewarty, nudny, nieciekawy, nikomu niepotrzebny, to wysyłasz w eter taki komunikat i tak będziesz traktowany przez innych.
Jak można kochać, akceptować ludzi, kiedy nie kocha się, nie lubi i nie akceptuje siebie – takiego jakim jesteś – z wadami i zaletami, ze słabościami i siłą, tchórzliwych ale też kiedy trzeba odważnych, smutnych i wesołych, kłamliwych, ale prawdomównych w ważnych sprawach, egoistycznych ale też często bezinteresownych, altruistycznych.
Każdy człowiek składa się z wielu zalet, ale też wad. Nie ma ideałów. Jednak warto dążyć do ideału, rozwijać się, pracować nad sobą. Bo – powtórzę – jeżeli nie lubisz siebie ze wszystkimi wadami, z całą swoją przeszłością, to nie będziesz nigdy potrafił prawdziwie i bezinteresownie pokochać drugiego człowieka. A cale zło bierze się z braku akceptacji, miłości. Pamiętaj o tym.

Ćwiczenie na dzisiaj:
Weź kartkę, podziel ją pionowo i wpisz po jednej stronie swoje silne, a po drugiej słabe strony. A potem pokaż tę kartkę przyjacielowi. Jeżeli dobrze Cię zna to pewnie znajdzie jeszcze kilka Twoich silnych stron.
Jeżeli masz mało silnych, a dużo słabych stron – pracuj nad sobą, bo ja nie wierzę by tak było, to tylko Ty nie dostrzegasz swoich zalet.

Tu przytoczę pewną przypowieść, jak najbardziej na temat.

U bram nieba stoi kolejka, św. Piotr odpytuje chętnych do wejścia.
Pierwszy mówi:
– Wynalazłem szczepionkę na straszną chorobę i w ten sposób uratowałem miliony ludzi.
Św. Piotr uśmiecha się i wpuszcza go do nieba.
Następny mówi:
– Prowadziłem biuro adopcyjne i znalazłem dla setek sierot kochające rodziny.
Św. Piotr i jego wpuszcza z uśmiechem.
W kolejce stoi też staruszka. Przysłuchuje się co zdziałali za życia poprzednicy i jest coraz bardziej przestraszona. Co ja powiem, przecież nic takiego nie zdziałałam. Nie ratowałam ludzi, nie ulepszałam świata. Chyba Św. Piotr nie wpuści mnie.
No ale przychodzi jej kolej. Jest tak przestraszona, że nie wie co powiedzieć. Wtedy odzywa się Św. Piotr:
– A ty dobra kobieto przez całe życie tak pięknie i z miłością prasowałaś koszule .
I z dobrotliwym uśmiechem otworzył przed kobietą bramy nieba na całą szerokość.

Bo nie jest ważne co robimy, ważne jak do tego podchodzimy.

Moje życzenie dla Ciebie tym razem brzmi:
Pokochaj siebie, tak jak chciałbyś być kochanym przez innych i rób wszystko z miłością.

Elżbieta Mróz

 

2011.08.10
KILKA SŁÓW O MIŁOŚCI
Ostatnio ktoś mnie zapytał: co to właściwie jest miłość. Jak ją zdefiniować, jak odróżnić od fascynacji drugą osobą.
Nie będę więc pisała o miłości do rodziców, która rodzi się wraz z nami. Nie napiszę też o miłości do własnych dzieci, która powinna być bezwarunkowa (a z moich doświadczeń zawodowych wynika, że niestety bywa inaczej). Nie zatrzymam się też nad miłością do naszych zwierzaków i ich absolutnej miłości do nas.
Pytanie dotyczyło miłości do partnerki (partnera).
Odpowiedź nie jest prosta.
Dwoje ludzi poznaje się. Jeżeli „zaiskrzy”, to pragną się spotykać ze sobą, poznawać się coraz bliżej, być ze sobą coraz częściej. Zaczynają opowiadać o partnerze swoim przyjaciołom, bo chcą dzielić się swoim zafascynowaniem z innymi. Ale na początku stają się mało towarzyscy, bo wystarcza im przebywanie ze sobą. Czują się szczęśliwi. Wtedy jest czas na „motylki” w brzuchu, tęsknotę i chęć bliskości. Mają uczucie, jakby frunęli nad ziemią. Naukowcy twierdzą, że ten stan jest stanem chorobowym i nie może trwać dłużej niż kilka miesięcy do ok. 2 lat w wyjątkowych przypadkach. To zakochanie często mylone z miłością. Bo cóż my wiemy wtedy o drugim człowieku. Mamy różowe okulary, nie widzimy wad, ani tego że wiemy kim jest nasz wybranek, ale nie wiemy jaki jest. Kiedy zauroczenie, zakochanie, fascynacja powoli mijają, to albo romans się kończy, albo rodzi się Miłość. Miłość przez duże „M”.
Jeżeli zakochanie to pożar, to miłość jest spokojnym ogniskiem.
To nie tylko dar, ale też obowiązek. Bo miłość, to tajemniczy ogród, który wymaga pracy. Jesteśmy w nim ogrodnikami i jeżeli zaniedbamy nasz ogród, to zarośnie chwastami. Tak samo jest z miłością. Zabija ją najczęściej brak komunikacji między partnerami. Nawet jeżeli czujemy się bardzo kochani, to nie oczekujmy, że partner będzie czytał w naszych myślach i domyśli się dlaczego nie jesteśmy szczęśliwi. Każde niedomówienie, to kamień. Z kamieni przemilczeń budujemy mur i po jakimś czasie już z za tego muru nawet się nie widzimy. To jak mamy się wtedy porozumieć? I czy jeszcze chcemy? I tak umiera miłość. Każdy z nas kiedyś miłość zamordował. Z niewiedzy, głupoty, nieumiejętności. A miłość może dać nam tyle cudownych przeżyć. Miłość, to chęć chronienia partnera, chęć pomocy w każdej sytuacji. To empatia zrodzona z bliskości. W miłości musi być szacunek, zgoda na kompromisy, akceptacja wad i słabości drugiej osoby. Bo nie o to chodzi żeby wad nie widzieć, ale żeby je akceptować właśnie. Nieodzowna w miłości jest lojalność wobec partnera. Z tych cech rodzi się zaufanie. A na zaufanie trzeba zapracować, tak jak na szacunek.
Ot i wszystko. Że idealizuję? Jasne, ale któż nie marzy, lub kiedyś nie marzył o takiej właśnie miłości?
Trudne? A kto mówił, że będzie łatwo?
Mam nadzieję, że przeżyliście/przeżywacie taką właśnie miłość, a poszukującym życzę znalezienia jej jak najszybciej i… do pracy nad związkiem pełnym ciepła i miłości.
Pamiętajcie, że zamordowanie miłości jest zbrodnią.
Elżbieta Mróz
18.12.2011
List z dalekiej podróży

Drodzy Przyjaciele, Znajomi i przypadkowi Goście.

Niektórzy z Was wyrzucają mi, że dawno nic nie napisałam. To prawda.
Przepraszam za tę przerwę, ale wytłumaczę się.
Piszę dziś z daleka. Z tak daleka, że niebo wygląda tu zupełnie inaczej.
Nie bez przyczyny piszę o niebie. Jestem w miejscu, gdzie po zmroku nic nie zakłóca ciemności. Można wyjść przed dom, położyć się na wznak i obserwować gwiazdy, co też robię.
Nie jestem astrolożką, ani tym bardziej astronomem, więc nie znam sie na gwiazdach, nie potrafię ich nazwać (poza kilkoma). Zupełnie mi to nie przeszkadza. W niczym! A szczególnie w postrzeganiu prawdziwych proporcji. Czym dłużej patrzę, tym więcej gwiazd widzę. Miliony? Miliardy? Kto to wie? Szczególnie upodobałam sobie jedno skupisko gwiazd w kształcie znaku zapytania. Jest takie niezwykłe. Inna gwiazda stale mruga. A w niektóre noce liczę spadające gwiazdy. Niektóre pojawiają się na kilka sekund, a niektóre tylko „śmigają” po niebie.
Jak tak obserwuję te zjawiska, rodzą mi sie liczne pytania. Ile z tych gwiazd to planety? Ile może być zamieszkałych przez istoty rozumne? Jak są daleko i czy kiedykolwiek je spotkamy? Bo to, że nie jesteśmy sami we Wszechświecie dla mnie nie ulega wątpliwości.
Takie patrzenie w nocne niebo uczy pokory. No bo kimże jesteśmy, jak mało znaczymy, my ludzie, my jednostki. Jakie błahe wydają się nasze problemy wobec tej nieskończonej przestrzeni i ilości możliwości.
Może to co zaraz napiszę wyda Wam sie śmieszne (a może wcale nie), ale próbowałam patrzeć na gwiazdy przez lornetkę. No i wydało mi sie to jakieś głupie, niestosowne. Nie jestem badaczką, a moja lornetka to nie teleskop. Wiec po co próbować odzierać z romantyzmu tę gwiezdną noc. No i zostałam już przy obserwacji własnymi oczami tego niezwykłego, cudownego, choć statycznego teatru jakim jest nocne niebo. I wszystko mi jedno jak ludzie nazwali poszczególne gwiazdy, księżyce, planety. Ja widzę to co chcę – znak zapytania, mgławice, pojedyncze gwiazdy. Niektóre układają sie w skomplikowane wzory. Dla mnie każda jest tajemnicą, a wszystkie na raz powodują, że czuję się taka maleńka, choć dla kilku osób pewnie ważna. Ale cóż znaczę we Wszechświecie?
Kiedy ostatnio patrzyliście w gwiazdy w skupieniu i refleksyjnie? Wiem, że w mieście nie jest to łatwe, ale jednak czasem możliwe.

Wkrótce zaczniecie wypatrywać tej Pierwszej Gwiazdki na niebie. Czy faktycznie ją zobaczcie zanim usiądziecie do Wigilijnej kolacji? Co myślisz, co czujesz kiedy widzisz takie piękne, rozgwieżdżone niebo?
Życzę Wam moi Drodzy żebyście zobaczyli Wigilijną Gwiazdę, a potem byście spotkali sie z bliskimi i dawali i dostawali tylko ciepło, bliskość, serdeczność i miłość. I żebyście spędzili te Święta tak jak sobie wymarzyliście. Pogodnych Świąt życzy Wam – obdarzając właśnie ciepłem, serdecznością i życzliwością (czyli ciepłym i puchatym)
Elżbieta Mróz

 

 

2010.10.13
Bajka  o  „CIEPŁYM I PUCHATYM”

Parę razy pisałam o „ciepłym i puchatym” i ktoś w końcu mnie zapytał o co chodzi z tym „ciepłym i puchatym”. Tak więc dzisiaj opowiem Wam bajkę, tak jak ją zapamiętałam. Nie mogę nic powiedzieć o autorze, ponieważ przekazano mi ją ustnie, tak jak przekazuje się większość bajek. A więc nie wiem kto ją wymyślił, ani kiedy.
Za górami, za lasami było sobie małe, śliczne miasteczko. W tym miasteczku, w zielonej dolinie wśród gór żyli sobie niespieszno i pogodnie szczęśliwi ludzie. Każdy z nich nosił na piersiach, blisko serca, woreczek z „ciepłym i puchatym”. I kiedy kogoś spotykał wyjmował z woreczka trochę ciepłego i puchatego i dzielił się nim z radością. A czym więcej rozdawali „ciepłego i puchatego”, tym więcej go mieli. I tak sobie żyli przyjaźnie, serdecznie, z uśmiechem. Przyroda też jakby dostosowała się do nastroju mieszkańców miasteczka, dzięki czemu i plony były zawsze nadzwyczajne i żadne kataklizmy nie nawiedzały doliny.
Aż pewnego dnia do doliny trafiła dziwna obca osoba. Nie miała woreczka z ciepłym i puchatym. Zaczęła opowiadać ludziom, że jeżeli będą tak szczodrze rozdawali ciepłe i puchate, to dla nich samych zabraknie. I sama zaczęła rozdawać zimne i kolczaste. A ludzie zaczęli się zastanawiać czy to nie jest przypadkiem prawda, więc przestali dzielić się swoim ciepłym i puchatym. Okazało się jednak, że, czym mniej rozdawali, tym mniej sami mieli, a w miejscu ciepłego i puchatego rosło zimne i kolczaste. Słońce zaszło za chmury, zaczął wiać zimny, porywisty wiatr, deszcz zacinał ostro, grad zniszczył zasiewy. Mieszkańcy pozamykali się w domach, przestali się odwiedzać i patrzyli na siebie podejrzliwie. Siedzieli w swoich domach i pilnowali resztek ciepłego i puchatego, ale ono znikało aż już zostało tylko zimne i kolczaste.
Ale w dolinie mieszkało dwoje dzieci, które nie słuchały obcej kobiety, nie uwierzyły jej, nie ufały. I nadal chodziły i rozdawały ciepłe i puchate. I zaczęły chodzić po domach i rozdawać coraz więcej i więcej, aż ludzie zrozumieli, że żeby mieć coraz więcej ciepłego i puchatego, trzeba go coraz więcej rozdawać bez żalu i z miłością. Wypędzili z miasteczka i doliny niedobrą kobietę, która, jak się okazało, była złą czarownicą, otworzyli domy i serca. Zimne i kolczaste zniknęło, słońce zaczęło ogrzewać dolinę i jej mieszkańców, rośliny znowu kwitły, a drzewa rodziły nadzwyczajne owoce. I żyli długo i szczęśliwie bez chorób i wypadków, bogato i radośnie.

I to już koniec bajki. Chciałbyś mieszkać w tej dolinie? No to rozdawaj cieple i puchate, a może okaże się że stworzyłeś ją wokół siebie.
Czego życzę Tobie i sobie dzieląc się z Tobą ciepłym i puchatym.

Elżbieta Mróz

 

2010

Samotność

Z Wielkiej Księgi Niezgłębionej Mądrości Internetu:
„zapomnij o życiu, które zaplanowałeś – by otworzyć się na życie, które na Ciebie czeka”.
Akurat ciekawe. Może cytat? Nie wiem.
Bardzo dużo ludzi skarży się na samotność. Świat mediów elektronicznych to pułapka, w którą łatwo wpaść. Coraz więcej osób (nie tylko młodych) siada przed komputerem i w Internecie zawiera znajomości. Ponieważ nie sposób zweryfikować prawdomówności naszego interlokutora, tak na prawdę nie wiemy z kim prowadzimy rozmowę. Sami też trochę wygładzamy swój obraz i w ten sposób blokujemy się na kontakt osobisty, w realu. No bo co powie na nasz widok internetowy znajomy, kiedy zamiast tej cudnej istoty, którą opisaliśmy, na spotkanie przyjdzie taka trochę mniej cudna, a zamiast kulturalnego, spokojnego, ciepłego empatycznego człowieka, z którym prowadziliśmy korespondencję, spotykamy egoistycznego zimnego interesownego nudziarza.
„… fałszujesz obraz swej rzeczywistości – prawie doskonale … pustynią podążasz – szukając śladu naiwnych … stajesz przed lustrem – strach przepełnia Twą duszę … zakrywasz twarz kapeluszem ciszy… ”
Taki oto wpis znalazłam na jednym z portali. Niestety nie wiem czyjego autorstwa, bo bez podpisu. Wiem, że była to kobieta. Jednak dotyczył pana dosyć w siebie zapatrzonego i surowo oceniającego płeć przeciwną.
Dlaczego zapominamy o uczciwości? Dlaczego anonimowość Internetu powoduje, że nie jesteśmy prawdziwi?
Co takiego jest w nas, że często zapominamy o empatii. Nie potrafimy postawić się w sytuacji drugiej osoby. Tak łatwo wtedy skrzywdzić kogoś. A tak często robią to osoby powołane do pomagania innym, albo z racji zawodu uznawane za bardziej wrażliwe od innych.
MUSIMY umieć spojrzeć na innych ze zrozumieniem, współczuciem, serdecznością i miłością drugiego człowieka wreszcie.
Weszłam na jeden z portali społecznościowych, gdzie poczytałam sobie wizytówki. Większość pisała, że nienawidzi obłudy, kłamstwa, chamstwa itd… Jasne. Ale czy to znaczy, że rejestrują się na takich stronach sami dobrzy, kochający, kulturalni? Śmiem w to wątpić. Oczywiście nikt nie napisze o sobie, że kłamie, nie lubi ludzi itp… ale taka obłuda ? A może nie potrafimy oceniać siebie choć trochę obiektywnie.
I tak powoli sami i na własne życzenie zamykamy się w świecie nierealnym oszukując siebie i innych i bojąc się zdemaskowania nie dążymy do spotkania „na żywo”. W ten sposób pozbawiamy się możliwości poznawania często ciekawych, mądrych i dobrych ludzi.
A ci, którzy nie używają Internetu (tak, tak bywają jeszcze tacy) zamykają się w świecie telewizji, gdzie karmieni są wzorcami, którym w żaden sposób nie mogą dorównać. A wystarczy refleksja, że to jednak nie jest realny świat, realne życie. Życie toczy się tuż za oknem, za ścianą.
Elżbieta Mróz

 

2009.12.15
 O radości

Było już o szczęściu, ale radość to jednak coś innego.
Szczęście to uczucie wszechogarniające. Radość, to może być chwila. Możemy ją czuć, możemy śmiać się radośnie i z radości skakać.
Radość z dostawania jest wspaniała. Ale radość z dawania potrafi być jeszcze większa. Osoby, które nie uważają się za szczęśliwe potrafią się cieszyć drobiazgami. Cieszyć się z drobnych rzeczy, zdarzeń to umiejętność dziecka, którą niektórzy dorośli też posiadają. A ludzie radośni emanują niepowtarzalną energią.
Pamiętajmy, że im więcej dajemy, tym więcej dostajemy. Nie czekajmy, aż ktoś nam coś da. Dawajmy bez oczekiwań. Poczujemy prawdziwą czystą radość.

I pamiętajmy też, że nie są samotni ci, którzy otwierają się na innych i potrafią dawać.
Elżbieta Mróz

 

2009.09.16
O uczuciach

W związku z moją pracą terapeuty uzależnień spotkałam się kiedyś z taką wypowiedzią pacjenta w trakcie terapii „Jestem szczęśliwy, że jestem alkoholikiem”. Prawdę powiedziawszy trudno mnie zaskoczyć, ale to stwierdzenie było dla mnie zaskakujące. No bo gdyby powiedział, że jest szczęśliwym alkoholikiem, albo że jest szczęśliwy mimo, że jest alkoholikiem, to bym natychmiast zrozumiała, ale to… Poprosiłam więc o rozwinięcie tego stwierdzenia. I usłyszałam co następuje. Pacjent (nazwijmy go X) jest szczęśliwy, że jest alkoholikiem, bo dzięki swojemu uzależnieniu poszedł na terapię. X dzięki terapii dowiedział się, że ma uczucia i że to nie tylko złość, bo to uczucie akurat potrafił doskonale u siebie rozpoznać. X w terapii nauczył się rozpoznawać całą gamę swoich uczuć, a przede wszystkim zaczął je odczuwać. X powiedział mi też, wielce z siebie zadowolony, że gdyby był tak zwanym zdrowym człowiekiem do głowy nie przyszła by mu żadna terapia, żaden psycholog, żadna grupa terapeutyczna. Oczywiście – stwierdził – gdybym nie był uzależniony czułbym więcej, ale czy potrafiłbym o moich uczuciach mówić? To już nie jest takie pewne.
Ostatnio ( po paru latach od zakończenia terapii) spotkałam Iksa: No i jak, nadal jesteś szczęśliwy, że jesteś uzależniony? Zapytałam. Odpowiedział mi ze śmiechem: Oczywiście. W tym względzie nic się nie zmieniło. Zupełnie zmieniły się moje relacje z otoczeniem w pracy, z przyjaciółmi (tak, tak mam prawdziwych przyjaciół) no i z rodziną. Umiem jasno wyrażać moje uczucia, mówię o nich wprost. Nie zawsze jest to przyjemne dla mnie, ale jakie na koniec miłe. Rzecz jasna nie mówię o wszystkich swoich uczuciach, bo mógłbym kogoś zranić, ale umiem rozpoznać swoje uczucia, nie tylko wtedy, kiedy są silne, ale te spokojne, że tak powiem „letnie” też. No i potrafię przeanalizować swoje zachowania w kontekście uczuć. Nie wstydzę się też czuć. Kiedyś np. uczucie wdzięczności było mi obce. Dzisiaj nie tylko potrafię je czuć, ale też o nim mówić. A to tylko jeden przykład. Dawniej nosiłem w sobie tylko poczucie krzywdy, poczucie winy i złość. Straszną złość na wszystko i wszystkich łącznie z sobą samym. Byłem strasznie nieszczęśliwym człowiekiem. Ale jestem wdzięczny, że to już przeszłość.
Poczułam dumę z Iksa. A on też czuje dumę z tego, co zrobił z sobą i dla siebie. I poszedł po kwiaty dla żony – tej samej od 25 lat. Jeszcze przed 25. rocznicą ślubu chciał jej powiedzieć jak bardzo jest jej wdzięczny za to, że z nim wytrzymała te wszystkie straszne, samotne (przy nim) lata. I postanowił powiedzieć, że jest dla niego cichą bohaterką, bo zrozumiała istotę choroby alkoholowej, poszła na terapię dla rodzin i też umie mówić o uczuciach, bez ranienia, ale uczciwie.
Ta cała historia przypomina mi się często. Zawsze wtedy, kiedy spotykam ludzi (zdrowych?), którzy kompletnie nie umieją mówić o tym, co czują, krępuje ich to, a na moje pytanie „co czujesz” (dziwne pytanie, no nie?) nie potrafią odpowiedzieć. U niektórych można nawet zauważyć panikę. Ale o tym też nie potrafią powiedzieć. Szkoda.
Elżbieta Mróz
17.08.2009
Czas

Już kilka osób zwróciło mi uwagę, że ja nic nie piszę, a tu już prawie jesień. I że chociaż upały i wakacje, to jednak dni są krótsze, noce chłodniejsze i w ogóle jakoś tak czuje się tę jesień za progiem. A ja ciągle w lecie i nie zwróciłam uwagi na to jak powoli zmienia się zapach powietrza, że śliwki na działce już prawie fioletowe, a jabłka można zrywać i jeść. Czas. Zagadka. Płynie coraz szybciej i szybciej. Mam taką teorię, że kiedy mieliśmy po cztery lata, to rok był ¼ życia. Kiedy mamy po 40 (kto ma ten ma  ), rok to zaledwie 1/40 życia. No to jest krótszy i już. No a po za tym czas płynie nie liniowo. Kiedy czekamy na coś miłego czas nam się dłuży. Kiedy chorujemy czas płynie strasznie powoli. Ale kiedy już coś miłego się dzieje (np. udane wakacje, cudowna randka…) czas pędzi jak oszalały. Szkoda, że nie mamy na to wpływu. Możemy jednak zapisywać w pamięci te cudowne chwile, bo z nich składa się życie. Od tego jak dalece potrafimy zapamiętać to dobre, zależy nasza pogoda ducha, optymizm, szczęście wreszcie. Na szczęście żyjemy wśród ludzi i możemy też cieszyć się szczęściem innych.
Wczoraj dowiedziałam się od moich przyjaciół, że ich córka na jesieni wychodzi za mąż. Rodzice, jak to kochający rodzice mają mieszane uczucia, bo kochają i cieszą się szczęściem córki i niepokoją i smucą, że dziecko się wyprowadzi i zamknie się pewien etap w ich życiu. A ja bez tych obciążeń mogę się cieszyć, że Oleńka jest szczęśliwa. I kiedy tak pomyślę o jej uczuciach, to sama czuję się szczęśliwa. I tak oto mogę być szczęśliwa, nawet jeżeli w moim życiu nie dzieje się nic takiego, co by mnie ucieszyło, dało radość. Nie znaczy to wcale, że nie przejmuję się problemami moich bliskich i nie przeżywam ich smutków. Ale dziś nie o tym.
No i proszę zrobiło się tak refleksyjnie, prawie jesiennie.
Ale wnioski mam optymistyczne. Jeżeli nadal będę empatyczna, nadal będę kochała ludzi takimi jacy są, będę szczęśliwa, bo życie oddaje mi to co daję innym. Otaczają mnie wspaniali ludzie. Mam wiernych i wypróbowanych przyjaciół i ciekawych znajomych. Od nas w końcu zależy kogo mamy w swoim otoczeniu. Czasem przyjaźnie się kończą, znajomości rozluźniają i smutno się robi i pusto. Ale tak ma być. Czasem to oni z nas wyrastają, czasami my z nich, albo po prostu drogi się rozchodzą. Posyłam im wtedy dobrą, przyjazną energię i życzenia spełnienia. Czasem szkoda, że nie ze mną, ale widocznie tak będzie lepiej dla tej osoby, albo dla mnie, albo i dla niej i dla mnie. Taka tam filozofia życia, ale dobrze mi z nią.
A teraz już cieszę się na następny weekend na działce, gdzie będę wszystkimi zmysłami chłonęła resztki lata, bo czy będę zaklinała czas, czy nie, to jednak nie mam mocy zatrzymania lata, no chyba że w sercu.
A jesień już za progiem.

Elżbieta Mróz

 

1.06.2009
 Dzień dziecka
1 czerwca – wiadomo – Dzień Dziecka.
Jestem dojrzałą kobietą i… dzieckiem. Niewątpliwie dla moich rodziców. Ale czy dla siebie?
Całe życie uczymy się siebie i innych. Większość z nas zapomina, jak to było, kiedy byliśmy dziećmi. Zapominamy o naszych drobnych i dużych radościach i czasami w ogóle o tym, co nas cieszyło i bawiło. Zapominamy, co bywało naszymi dziecięcymi dramatami. Nasze dorosłe problemy przysłaniają nam te z dzieciństwa. Czy były takie nieistotne? Czy potrafimy przypomnieć sobie, co wtedy czuliśmy?
Proponuję przy okazji Dnia Dziecka ćwiczenie, które wielu z Was zapewne zna i robi. W stanie relaksu zwizualizuj bezpieczne miejsce na łonie natury (dla mnie to jest polana w lesie, przecięta strumykiem, w upalne letnie popołudnie – zapach żywicy, świergot ptaków i brzęczenie pszczół) i przywołaj siebie kiedy miałeś 4, 5 czy 6 lat. W mojej scence usiadłam nad brzegiem strumienia i przywołałam obraz mnie samej, kiedy miałam 4 lata. Podeszła do mnie dziewczynka z warkoczykami i szmacianą lalką. Była smutna i samotna. Bardzo mnie wzruszył ten obraz. Przytuliłam to dziecko i tak trwałam czując za nas dwie. Za tamten czas i za dziś. Pamiętałam i pamiętam. Czy przypominasz sobie?
Lubię przywoływać tamte uczucia. To niezwykle oczyszczające i niewątpliwie pouczające doświadczenie.
Zadaję sobie dzisiaj takie oto pytania:
Czy jestem tak spontaniczna jak kiedyś?
Czy potrafię cieszyć się z byle czego „jak dziecko”?
Czy potrafię kochać to dziecko w sobie i dać mu czasem dojść do głosu?
Czy jestem ciekawa świata i innych ludzi?
Czy wierzę w to, że uda mi się zrealizować marzenia?
Czy wierzę w szczęście i niewinność?
Jak traktuję dzieci – czy tak jak sama chciałam być traktowana kiedyś – z troską i szacunkiem?
Na większość z tych pytań odpowiadam – tak i zastanawiam się ile jest we mnie dziecka. Warto, żeby było choć trochę, bez względu na wiek.
A Ty? Jak odpowiesz na te pytania?
Elżbieta Mróz

 

2009.05.29
Smaki dzieciństwa

Minął kwiecień jak burza i tak jak zapowiadałam (w końcu jestem jasnowidzem) wiosna buchnęła majem. No ale już maj się kończy i znowu czerwiec zaczyna się Dniem Dziecka.
Czy pamiętasz swoje dzieciństwo?
Ostatnio ciągle słyszę o (modne słowo) traumatycznych przeżyciach z dzieciństwa.
Fakt, wiele osób dziś leczy się z różnych dolegliwości ducha i ciała z powodu smutnych, przykrych przeżyć z dzieciństwa. To dobrze. Warto rozwijać się, bo to inwestycja w siebie, w swoje zdrowie. Szczęśliwy ten, kto sobie to uświadomił i nie chce już żyć przeszłością, bólem, poczuciem krzywdy.
Ale dziś chciałabym żebyś przypomniał/a sobie najpiękniejsze chwile z tych (dla niektórych) odległych lat. Ja przypominam sobie różne zdarzenia poprzez wszystkie zmysły. I sytuacje wcale nie specjalnie miłe i tak wspominam z rozrzewnieniem. Smaków pamiętam wiele przeróżnych (dziś już nikt nie robi takich maślanych bułeczek jak w moim dzieciństwie, a krakowska napoleonka to wysokie ciastko z różowym puchatym kremem, a oranżada w proszku, która szczypała w język i go uroczo kolorowała itd. itd.). Ale cokolwiek chciałabym sobie przypomnieć ze smaków na pierwszy plan wysuwa się smak tranu, którym karmiła mnie babcia. Kiedy tylko myślę „tran”, czuję w ustach jego smak i widzę tukana. Kiedy widzę np. w telewizji, czy na zdjęciu tukana też czuję smak tranu w ustach. Dlaczego? Żebym chciała połknąć tę łyżkę tranu babcia pokazywała mi obrazki w książeczce z egzotycznymi ptakami. Przy tukanie chyba otwierałam ze zdziwienia buzię, no i hop, tran w ustach. Tak to sobie przypominam. Wtedy nie było to miłe, ale po latach widzę tę sytuację inaczej i na to wspomnienie uśmiecham się.
A zapachy dzieciństwa? Zapach starego domu, a potem mieszkania, pasta do podłogi, plastelina, kredki woskowe (też je kiedyś spróbowałam jeść – ja niejadek), zapach prawdziwych woskowych świec (no nie, aż taka stara nie jestem, prąd już był, ale często go wyłączano), zapach jodyny na wiecznie poranionych kolanach i zapach lewkonii dla nauczycielki na zakończenie roku szkolnego, no i wiele innych cudownych zapachów dzieciństwa. Przypomnij sobie – też je masz, nawet jeżeli Twoje dzieciństwo było traumatyczne. Słuch i dotyk – np. szelest świeżo obleczonej białej, sztywnej od krochmalu pościeli i jej zapach taki inny od dzisiejszego.
Można by te wspomnienia ciągnąć, ale może spróbujesz przypomnieć sobie własne.
Jeżeli w dzieciństwie nie możesz znaleźć nic pogodnego i miłego, to może pora na medytację, którą nazywam „spotkaj się ze sobą”. Przypomnij sobie siebie z okresu dzieciństwa, który Cię boli, kiedy czułeś się samotny, wyalienowany, niekochany, skrzywdzony. Wejdź w stan medytacji, usiądź w bezpiecznym, spokojnym miejscu i przywołaj do siebie to dziecko, którym wtedy byłeś. Przytul do serca to skrzywdzone dziecko i zapewnij je o swojej miłości i jego wartości. To niezwykłe doświadczenie będzie pomocne w pogodzeniu się z przeszłością. Uporaj się z traumami dzieciństwa. Zaręczam, że będzie Ci łatwiej żyć tu i teraz.
A wracając na koniec do głównego tematu. Dzisiaj każdy dzień jakoś pachnie i smakuje, ale kto jutro będzie o tym myślał i to pamiętał. A smaki i zapachy dzieciństwa zostają w nas na zawsze. Dobrze jest umieć się nimi cieszyć.
Z okazji Dnia Dziecka wszystkim, którzy pamiętają życzę dziecinnej radości w sobie.
Elżbieta Mróz
31.03.2009
Mamy wielu wspaniałych Członków o ogromnej wiedzy.
Jednak jakoś nikt nie kwapi się napisać tekst do tej rubryki, no i na mnie spada ten zaszczyt. Zachęcam do pisania. Nie wierzę, że żaden z naszych Członków nie chce. To skłania mnie do refleksji.
Jak to się dzieje, że czegoś chcemy, pragniemy, to coś zależy od nas, ale „coś” powstrzymuje nas od działania. Przyczyn może być wiele. Oto kilka z nich:
Fatalizm – „na pewno się nie uda”
Poczucie niskiej wartości – „nie potrafię, inni zrobią to lepiej”
Lenistwo – „nie chce mi się”
Takie myślenie paraliżuje. No i…
Pycha – „taki malutki portal, kto to przeczyta, jestem przeznaczony do wyższych celów”.
Chociaż ostatnio wiele osób mówi „nie mam czasu”. To dobra wymówka.
(A nawiasem mówiąc czy masz czas na przeżycie wiosny wszystkimi zmysłami?
Uważaj, bo coś Ci przeleci koło nosa.)
Ja się nie zastanawiam jak zostanę oceniona, przełamuję lenistwo i po prostu robię, co uważam za stosowne. Czy robię to dobrze? Nie wiem, nie myślę o tym, bo pewnie te myśli by mnie sparaliżowały.
Najważniejsze jest przełamanie lęku, np. przed oceną (w domyśle: kiepską).
Najważniejsze jest działanie. Tylko ten, kto nic nie robi nie popełnia błędów. Ale czy „nicnierobienie” jest kreatywne? Na pewno nie. A życie to praca nad własnym rozwojem. Ja tak rozumiem życie.
Kreatywność, optymizm i życie „tu i teraz” to energia, to takie perpetum mobile naszego życia. Istniejemy by działać, mieć choćby najmniejszy wkład w rozwój świata. To nie znaczy wcale że mają ten wkład tylko wielcy wynalazcy, słynni filozofowie, sławni artyści. Wystarczy z sercem robić to co nam przeznaczone (taki maleńki przykład: kiedy gotujesz najprostszą potrawę z sercem, zawsze pysznie smakuje).
A więc „ robię co mogę, a będzie co zechce”. Czyli robię wszystko co przybliży mnie do celu, najlepiej jak potrafię, a czy doprowadzi mnie to do oczekiwanego efektu nie wiem (i nie mam na to wpływu). Nie ma to jednak znaczenia, bo nie będę sobie mogła zarzucić zaniedbania.
A więc starając się nie zaniedbać niczego zapraszam na wiosenny Zjazd Biopolu – szczegóły w zakładce Zjazdy Integracyjne w podstronie z datą.
Zjazd zapowiada się nadzwyczaj ciekawie.

Lada moment „wiosna buchnie majem”, a wiosna to czas aktywności, rozwoju i optymizmu. I tego właśnie życzę naszym Członkom, Sympatykom i przypadkowym gościom tej strony.

Elżbieta Mróz

 

2009.03.21
Wiosna
I znowu nadeszła wiosna.
Czy nie wydaje Wam się, że czas biegnie coraz szybciej? Kiedy wspominam dzieciństwo wydaje mi się, że zima ciągnęła się w nieskończoność, a wiosna nie wybuchała nagle tysiącami odcieni zieleni, tylko rozwijała się powoli i majestatycznie. Inaczej niż teraz. Wiosna czasów szkolnych kojarzy mi się z zapachem lewkonii i goździków, wręczanych nauczycielom na zakończenie roku szkolnego. A jak będę wspominała te wiosny dojrzałości? Na pewno różnie. Bo każda wiosna, ba, każdy dzień jest inny. Niesie inne problemy i inne radości. Ale wiosna, to czas przypływu energii. Zrzucamy ciężkie zimowe okrycia, wystawiamy twarze do słońca i obserwujemy jak rozwijają się kwiaty z pąków. Tyle ich, są takie piękne i każdy inny.
Warto czasem w tym pędzie życia codziennego zatrzymać się, usiąść w parku na ławce, posłuchać śpiewu ptaków i dostrzec nieśmiałe konwalie, pyszne bzy czy też kwiaty kasztanowców nieodmiennie kojarzone z czasem matur. Przyroda ma nam tak wiele do zaoferowania. Nawet najmniejszy chwast, na wiosnę wygląda pięknie. Takie bogactwo. Jaka rozrzutność natury. I to wszystko za darmo. Nawet powietrze pachnie inaczej niż w innych porach roku. Bo każda pora roku ma swój specyficzny zapach. Kiedy ostatnio o tym pomyślałeś?
A co z naszym wnętrzem? Wiosna to czas nadziei. Budzi się w nas taka specjalna iskierka. W środku też nam się robi cieplej i jaśniej. Wiosna to czas rozwoju. Więcej energii pozwala na łatwiejsze realizowanie planów. Dzień staje się coraz dłuższy i coraz mniej ponurych, deszczowych dni. Z resztą deszcz wiosenny jest zupełnie inny niż jesienna szaruga.
O czym marzysz? Może właśnie teraz jest dobry czas na próbę urzeczywistnienia swoich marzeń? Jednak wyznacz sobie realne cele. Ale jeżeli się nie uda, to nie dręcz się i nie obwiniaj. Widocznie tak miało być. Rozróżniaj nadzieję od oczekiwania. Z oczekiwań rodzi się frustracja, a nadzieja pomnaża w nas tę wiosenną energię.
Warto żyć świadomie. Przeżywać każdą wiosnę i każdą jej chwilę w pełni. Znaleźć jasne strony nawet w najtrudniejszych sytuacjach. Na wiosnę wydaje się to łatwiejsze. Prawda? I tego Wam na wiosnę życzę.

Elżbieta Mróz

 

2009.02.07
 Nastroje
Zima. Powinna być lekko mroźna, biały mróz delikatnie szczypie w policzki, a słońce odbite od śniegu razi w oczy. Ubity śnieg skrzypi pod butami, a ostrość mroźnego powietrza lekko drapie w gardle, gdy nieopacznie oddychać przez usta.
Tak powinna wyglądać idealna zima. Może tak czasami wygląda – na wsi, w górach, ale nie w mieście, niestety. A i słońca jakoś w tym roku mało. Szare niebo, szare ulice, deszcz i wiatr. To wszystko nie nastraja optymistycznie. Na dodatek szaleje grypa, wirusy, katar, przeziębienia. Na domiar złego straszą nas kryzysem. Uff… Jak sobie z tym wszystkim poradzić nie wpadając w ponury nastrój?
Zacznijmy od drobiazgów, bo z nich składa się życie. W życiu każdego z nas jest coś, z czego możemy się cieszyć, być dumnym. Mam pracę, jestem zdrowy, mam kochającą rodzinę. To łatwe. A jak tego nie ma? Mam przyjaciół, otacza mnie życzliwość, dzięki czemu łatwiej mieć nadzieję. Mam dach nad głową i na chleb.
By polepszyć sobie nastrój zapal jasne światło. Nie siedź w półmroku. Nie czytaj ponurych książek, nie oglądaj zbyt wielu wiadomości, ani dramatów w telewizji. Nie słuchaj smutnej muzyki. Ubieraj się kolorowo. Nie zamartwiaj się tym, na co nie masz wpływu. Grypa przejdzie, zima wkrótce się skończy (dni już są nieco dłuższe), nastanie wiosna, czas nadziei i optymizmu. Byle do wiosny!
Polecam poniższy tekst, podobno znaleziony w starym kościele w Baltimore datowany na 1692 rok, a zwany:

D E S I D E R A T A

Krocz spokojnie wśród zgiełku i pośpiechu – pamiętaj jaki pokój może być w ciszy; tak dalece jak to możliwe, nie wyrzekając się siebie bądź w dobrych stosunkach z innymi ludźmi. Prawdę swą głoś spokojnie i jasno, słuchaj też tego co mówią inni; nawet głupcy i ignoranci, oni też mają swoją opowieść. Jeśli porównujesz się z innymi możesz stać się próżny lub zgorzkniały, albowiem zawsze będą lepsi i gorsi od ciebie. Ciesz się zarówno swoimi osiągnięciami jak i planami. Wykonuj z sercem swą pracę jakkolwiek była by skromna. Jest ona trwałą wartością w zmiennych kolejach losu. Zachowaj ostrożność w swych przedsięwzięciach – świat bowiem pełen jest oszustwa. Lecz niech ci to nie przesłania prawdziwej cnoty; wielu ludzi dąży do wzniosłych ideałów i wszędzie życie pełne jest heroizmu. Bądź sobą, a zwłaszcza nie zwalczaj uczuć, nie bądź cyniczny wobec miłości, albowiem w obliczu wszelkiej oschłości i rozczarowań jest ona wieczna jak trawa. Przyjmuj pogodnie to co lata niosą bez goryczy wyrzekając się przymiotów młodości. Rozwijaj siłę ducha by w nagłym nieszczęściu mogła być tarczą dla ciebie. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni. Wiele obaw rodzi się ze znużenia i samotności. Obok zdrowej dyscypliny bądź łagodny dla siebie. Jesteś dzieckiem wszechświata; nie mniej niż gwiazdy i drzewa masz prawo być tutaj i czy to jest dla ciebie jasne czy nie, nie wątp, że wszechświat jest taki, jaki być powinien. Tak więc bądź w pokoju z Bogiem cokolwiek myślisz o Jego istnieniu i czymkolwiek się zajmujesz i jakiekolwiek są twoje pragnienia. W zgiełku ulicznym, zamęcie życia zachowaj pokój ze swą duszą. Z całym swym znojem, zakłamaniem i rozwianymi marzeniami ciągle jeszcze ten świat jest piękny. Bądź uważny, staraj się być szczęśliwy.

Elżbieta Mróz

 

2009.01.02
Nadszedł nowy 2009 rok
Dostałam tyle wspaniałych życzeń, że gdyby choć kilka z nich się spełniło była bym zawsze zdrowa, młoda, bogata, uduchowiona i wiecznie piłabym szampana bez żadnych skutków ubocznych nadużywania alkoholu. Dziękuję.
Nie wiem, czy była bym wtedy zawsze szczęśliwa, ale liczy się intencja życzeń, a te były szczere. Życzenia, dawniej na kolorowych kartkach, wysyłane pocztą i pisane odręcznie, albo przekazywane osobiście coraz częściej zastępowane są mailami, sms-ami, a w najlepszym przypadku kartkami z wydrukowanymi sztampowymi życzeniami, tylko z podpisem nadawcy. Sama się tego nie ustrzegłam, więc nie powinnam krytykować. Więc nie krytykuję, ale jakoś tak czegoś żal. Żal mi też świątecznych zapachów dzieciństwa – zapachu pasty do podłogi (kto dzisiaj pastuje podłogę?) zmieszanego z wonią pieczonych ciast i świeżej jodły. Jodłę zastąpiły sztuczne choinki, albo sosny, które już tak nie pachną, a ciasta najczęściej kupujemy w zaprzyjaźnionej cukierni. A może te wspomnienia z dzieciństwa z czasem idealizujemy? Ale czy jest w tym coś złego?
Przełom roku zawsze skłania do refleksji. Jest kilka takich dni w każdym roku, kiedy większość z nas skłonna jest do głębszych refleksji. To dzień Wszystkich Świętych, własne urodziny i Nowy Rok właśnie. W Nowy Rok niektórzy podejmują zobowiązania noworoczne. Nie radzę, bo z niespełnionych postanowień rodzi się frustracja. Plany trzeba robić, ale po co od razu nierealne fantazje? Np. usłyszałam: „W tym roku będę zarabiać 2 razy więcej niż w poprzednim”. Hmm… Nie zawsze od nas to zależy. Może w to miejsce stworzyć afirmację np. „ Ja (tu wstaw swoje imię), zasługuję na podwyżkę, lepszą prace” (niepotrzebne skreślić). No i oczywiście rób wszystko, żeby na to zasłużyć, bo sama afirmacja niczego nie zmieni. Nie postanawiaj, tylko to zrób (np. „od 5 stycznia przestanę palić”, no właśnie – nie postanawiaj. Jeżeli przeszkadza Ci palenie znajdź motywację i rzuć). Można by tak bez końca, bo wiele osób robi różne postanawia.
Na koniec przytoczę zwieńczenie życzeń, które dostałam od przyjaciółki. Tak bardzo mi się spodobały, że postanowiłam się nimi podzielić.

Czerp energię ze słońca, kapiącego deszczu i uśmiechów innych. Szukaj w sobie
siły, entuzjazmu i namiętności. Żyj najpiękniej jak umiesz, żebyś w
przyszłości, mogła powiedzieć, że niczego nie żałujesz.

Ja się staram. A Wy?
Elżbieta Mróz
11.12.2008
Elżbieta Mróz – Zaraz święta
JAK BYĆ SZCZĘŚLIWYM? Wiele osób zadaje sobie takie pytanie. Człowiek z natury jest istotą refleksyjną, więc prawie każdy prędzej czy później zaczyna się nad tym zastanawiać. Nawet Ci, którzy uważają się za osoby szczęśliwe. Prawie każdy też ma na ten temat swoją koncepcję, ale są też tacy, który nie potrafią dać odpowiedzi na to pytanie. Nie znaczy to wcale, że są to osoby z gruntu nieszczęśliwe. Każdy ma swoje priorytety, swój system wartości. Życie zgodne ze swoim systemem wartości nie zawsze daje szczęście, choć powinno. No to może przemyśleć i przewartościować?
Nie sadzę by była jedna recepta na szczęście dla wszystkich, ale są takie podstawowe „zasady”, które pomagają to szczęście odnaleźć.
Po pierwsze żyć tu i teraz, nie rozpamiętując przeszłości, bo to często rodzi poczucie krzywdy, lub poczucie winy. A więc pogodzenie się z trudnymi chwilami z przeszłości.
Ale też nie żyć przyszłością, nawet tą wymarzoną, bo wtedy uciekają nam cudowne chwile teraźniejszości. Nie pozwoli nam to na (po drugie) cieszenie się drobiazgami. A z drobiazgów, tych perełek nizanych na sznureczek składa się życie. Zbieraj je jak największy skarb i wyciągaj z zakamarków pamięci w trudnych chwilach. To dodaje energii do pokonania trudności. Życie przyszłością to też myślenie „będę szczęśliwy, kiedy (jak, jeżeli….)” i tu wstawiamy warunek. Tak warunkując szczęście nigdy go nie osiągniemy, bo zawsze będzie jakieś, kiedyś, jak, jeżeli…. i tak upłynie nam życie w pogoni za czymś niespełnionym i niemożliwym do spełnienia.
Po trzecie zauważać świat dookoła i ludzi nas otaczających. A otaczać się ludźmi dobrymi, pogodnymi, od których możemy się czegoś nauczyć.
Pamiętać zawsze, że życzliwość, przyjaźń, miłość to to, co dostajemy tym więcej, im więcej rozdajemy (o czym wspomniałam w poprzednim felietonie).
Po czwarte pamiętać, że racja nie jest wartością, a więc pozwolić innym na ich własne racje. Nie wymagać też od innych więcej niż od siebie i traktować ich dokładnie tak, jak chcielibyśmy sami być traktowani. Żeby słowa „życzę ci tego, czego i ty mi życzysz” nie były obelgą.
To nie tylko przybliży nas do szczęścia, ale i do innych ludzi.
To takie proste, wręcz banalne prawdy, które znamy, ale jakoś nie zawsze stosujemy je do siebie.

Wszystkim Członkom, Sympatykom i przypadkowym Gościom naszej strony
Pogodnych, zdrowych Świąt Bożego Narodzenia, oraz SZCZĘŚCIA i inwestycji w swój rozwój osobisty w Nowym 2009 Roku życzy Elżbieta Mróz oraz Komisja Rewizyjna PSB”BIOPOL”

 

30 listopada 2008
Zrób sobie prezent
6 grudnia – Św. Mikołaj, Mikołajki, czy jak tam kto nazywa ten dzień, a raczej tę magiczną noc.
Moje najwspanialsze wspomnienie dzieciństwa. Miałam 5 lat. Wieczorem, pełna niepokoju położyłam się do łóżka. Trochę się bałam, że dostanę tylko rózgę, bo nie zawsze byłam grzeczna. Myślałam, że nie zasnę, ale za chwilę był już ranek. Obudziłam się i jakoś mi było niewygodnie na poduszce. Patrzę a tu spod poduszki wystają narty (pierwsze w życiu), ale to nie wszystko. Znalazłam jeszcze pudełko baniek na choinkę – przecudnych i bajkowych, z których po latach uchowały się dwie. Z dużym rozczuleniem, ostrożnie wieszam je u rodziców na choince, kiedy z bratem i jego dziećmi ubieramy drzewko. Dostałam też rózgę, a jakże.
Wiele już lat upłynęło od tego ranka, kiedy mała Elżunia wierzyła, że to Św. Mikołaj przynosi prezenty. Dziś wiem, że to była miłość moich rodziców, babci, cioci. Ale nadal wierzę w dobre wróżki, krasnoludki i Św. Mikołaja. To dobroć, miłość, serdeczność i życzliwość, które są w nas, które kreują nasze postawy i wpływają na potrzebę obdarzania innych. Kogo obdarujesz w tym roku? To nie musi dużo kosztować. Czasem wystarczy tylko uśmiech, a czasem symboliczny drobiazg. Czym więcej dajesz, tym więcej dostajesz. A więc zrób sobie prezent!
Elżbieta Mróz

 

 

2008.10.30
 Już październik
Minął wrzesień. Czy zbieraliście kasztany? U mnie leżą w miseczce porządnie nabłyszczone, aby stale wyglądały świeżo i nie pomarszczyły się. A czy byliście lesie zbierając grzyby? Chodziliście na spacery i przyglądaliście się przyrodzie, która powoli, ale nieuchronnie szykuje się do przetrwania zimy? Jeszcze nic straconego. Jeszcze będą pogodne dni. Może jeszcze uda Wam się pójść, pobrodzić w szeleszczących, różnokolorowych liściach. Może też warto pospacerować nad Wisłą i popatrzeć na płynącą wodę. Żywioł, jego siła i potęga. To daje dystans do rzeczywistości, wycisza i uspokaja. No i ten zapach jesieni – jedyny w swoim rodzaju, bezcenny.
Że ciemno jak wstajemy i kiedy wracamy z pracy? No to co? Można zagrzebać się wieczorem pod kocykiem z książką, z kubkiem gorącej herbaty z cytryną. Zapal świece, zrób nastrój, czas miło minie.
Tęsknisz za przyjazną duszą? Zastanów się, może masz warunki, żeby przygarnąć bezdomnego psa, albo kota. To odpowiedzialność na lata, ale zdobędziesz kogoś, kto pokocha Cię bezwarunkowo, bez względu na to jak sam o sobie myślisz. Żadne słowa nie opiszą uczuć, gdy mała puchata kulka trąca Cię wilgotnym noskiem, patrzy ufnie w oczy i bezczelnie manipuluje Twoimi uczuciami wpychając się na poduszkę.
Już wkrótce spadnie puszysty śnieg, potem będą święta, a zaraz potem dni będą robić się coraz dłuższe i… wiosna już za progiem.
Pamiętaj, świat jest taki, jakim go postrzegasz. To Ty kreujesz rzeczywistość wokół siebie.
Elżbieta Mróz

 
2008.11.03
 Listopad
Właśnie minęły dni zadumy. Dzień Wszystkich Świętych i Dzień Zaduszny.
Większość z nas odwiedzała groby bliskich. Mam nadzieję, że wszyscy wrócili cali i zdrowi z wędrówek po Polsce. Często nasi bliscy, którzy od nas odeszli bywają pochowani daleko od miejsc naszego zamieszkania. Poza rodziną wspominamy przyjaciół, z którymi musieliśmy się pożegnać. Ten czas skłania do refleksji o życiu i śmierci.
Każdy ma swoją teorię na ten temat. Wszyscy mają swoją wiarę. Bo przecież ci którzy mówią „nie wierzę”, są przekonani, że to życie jest jedyne i wszystko kończy się wraz ze śmiercią. To jest ich wiara. O wierze można dyskutować bez końca, bo przecież wiary nie można zmierzyć, zważyć, policzyć, udowodnić. Na tym polega właśnie WIARA. A więc zostawmy ten temat.
Czas płynie coraz szybciej.
Dopiero szykowaliśmy się do jesiennego zjazdu Biopola, a tu już jesteśmy po. Jesienne zjazdy są zawsze krótsze niż wiosenne i strasznie szybko mijają.
Żaden wykładowca nie zawiódł, więc zajęć było dużo. Każdy mógł znaleźć coś dla siebie. Jak zawsze. Byli wykładowcy z Biopola i zaproszeni goście, byli starzy znajomi i nowe twarze. Wszyscy spisali się na medal i wszystkim bardzo serdecznie dziękujemy. Prosimy też o więcej.
Po dniu pełnym zajęć – muzykoterapia. To nic innego jak wspaniała zabawa przy muzyce, zawsze tańce, czasem karaoke. Zawsze świetny nastrój i wspaniała pozytywna energia: dziękujemy Markowi, który – z wielkim poświęceniem – przywozi sprzęt i wielkie pudło płyt z muzyką dla każdego.
Z księgi gości naszej strony wynika, ze czytają nas nieznane nam osoby. Zapraszamy na zjazdy. Jesteśmy otwarci na nowych sympatyków. Do tego nie trzeba być bioterapeutą. Wystarczy interesować się ezoteryką. Podzielimy się z Wami naszym doświadczeniem i naszą pozytywną energią, ciepłem i serdecznością.
Przy okazji dziękuję wszystkim za ciepłe słowa skierowane do mnie za felietony.
Postaram się nie zawieźć czytelników.
Elżbieta Mróz

 
2008.09.04
Zaraz jesień
Prognoza pogody – 33 stopnie i słońce w … Rzymie. U nas? Siąpi, leje i takie wielkie kałuże. Tak jest dzisiaj. I dzisiaj czas na smuteczki, albo na bycie dobrym dla siebie. Smutno Ci? Zastanów się dlaczego. Po co Ci takie stany. Jak już to przemyślisz, pomyśl, może jest coś, co możesz zrobić, żeby poczuć się lepiej, bo na pogodę nie masz wpływu. Co prawda przyjdą piękne, kolorowe słoneczne dni, kiedy liście mienią się cudownymi barwami, a ziemia pachnie tak jak to możliwe tylko jesienią, ale teraz tak nie jest, więc dzisiaj, kiedy niespodziewanie zrobiło się szaro i zimno nie pogrążaj się w dołku, tylko zrób coś dobrego dla siebie. Co to by mogło być? Wcale nie musi to być związane z wydawaniem pieniędzy. Może włożysz kalosze, ciepłą kurtkę, weźmiesz parasol i pójdziesz do parku poobserwować przemoknięte wiewiórki, zawsze pogodne rozrabiaki. Czy słyszałeś jak wiewiórki „szczekają”, widziałeś jak potrafią się bawić? Może warto to zobaczyć. A może wolisz pospacerować po ulicach i popatrzeć jak krople deszczu mienią się w świetle latarni, a kałuże odbijają świat jak zaczarowane lustra. To jak postrzegasz świat zależy tylko od Ciebie. Pamiętaj o tym. Wolisz nie wychodzić z domu? Zaproś przyjaciela, pogadajcie sobie o czymś miłym przy kubku gorącej herbaty. Wolisz być sam? No to może dobra książka i filiżanka pysznej kawy. Czujesz się samotny? Pamiętaj, że samotność to stan wewnętrzny, niezależny od tego czy jesteś sam, czy otacza Cię tłum, a budowanie relacji z innymi ludźmi wymaga czasu i zaangażowania. Ale dziś jesteś sam, nie masz ochoty na spacer czy książkę. No to może kąpiel w pachnącym płynie, przy ulubionej muzyce i przy zapalonych świecach. A może 20 minut medytacji, albo relaks z ćwiczeniami oddechowymi? Nie wiem, co dla Ciebie jest dobre, co pomoże Ci poprawić sobie nastrój. Cokolwiek to będzie, zadbaj o siebie. A może podzielisz się z nami swoimi sposobami na „doła”? W Rzymie 33 stopnie i słońce, ale ja chcę być tu i teraz, choć wracając do domu wpadłam w kałużę i nalało mi się do butów.
Elżbieta Mróz
2008.01.11
Bioterapia w uzależnieniach
Co jakiś czas słyszymy o „nowatorskich” metodach leczenia uzależnień, w tym szczególnie alkoholizmu. A to cudowne pigułki, a to rewelacyjne mieszanki ziołowe, a to, jak ostatnio szczepionka z nie wiadomo czego, którą serwowała lekarka z Radomia. Wszystkie te i podobne metody są oczywiście kosztowne. Czy pomagają? Hmm… owszem, jako placebo. Tak działa siła sugestii. Czym droższa „kuracja”, tym lepsza, rzecz jasna. Działa do czasu, oczywiście. Do momentu, aż uzależnionemu coś się nie powiedzie, albo wręcz odwrotnie, zechce się nagrodzić za jakiś sukces. A tym sukcesem może być np. miesiąc niepicia. Tyle, że to niepicie jest tylko abstynencją, a nie trzeźwością.

Inną sprawą jest esperal, popularnie zwany „wszywką”. Działa niczym straszak: „Napijesz się, możesz umrzeć”. Nawet jeżeli u większości faktycznie tak działa, to co potem? Co po tym roku? Nie wraca się do punktu wyjścia. Spada się niżej. Alkoholik musi się nagrodzić za rok abstynencji i przeważnie wpada w ciąg alkoholowy, do którego szykował się już wcześniej przez ostatnie tygodnie, a nawet miesiące działania esperalu. Większość poradni nie przyjmuje na terapię, szczególnie grupową osób „zaszytych”, ponieważ tracą oni motywację do pracy nad sobą. Przecież i tak nie piją. A co będzie za pół roku, rok? Kto o tym myśli?
Bez terapii w życiu alkoholika nie następują żadne zmiany – oprócz tego, że nie pije (i chwała mu za to). Skąd ma wiedzieć jak sobie radzić z różnymi uczuciami i emocjami, jak je rozpoznać i nazwać? Jak ułożyć relacje z otoczeniem, które nie podziela euforii świeżo otrzeźwiałego? Jak pogodzić się z przeszłością. Co zrobić z tym gniewem, który w nim tkwi? Jak w końcu poradzić sobie z głodem alkoholowym. Co warto robić, a czego unikać. Cudowne pigułki nie pomogą rozwiązać tych problemów.
Na te i wiele innych pytań można znaleźć odpowiedź na terapii.

A czy dobry bioenergoterapeuta może pomóc uzależnionemu?
Tak. Zabiegi bioterapeutyczne pomagają
-po pierwsze w odtruciu organizmu (wątroba, trzustka, krew) – przyspieszenie procesu oczyszczania organizmu
-po drugie w wyciszeniu klienta i zmotywowaniu do leczenia w poradni uzależnień (wszystkie czakramy)
-po trzecie w nauce relaksu i medytacji – umiejętność nie do przecenienia w trzeźwym życiu
-po czwarte w głodzie alkoholowym (objawy, jak przy zespole odstawienia, mogą się pojawić po kilku tygodniach, miesiącach a nawet latach od zaprzestania picia).

Powodów połączenia leczenia w poradni U z zabiegami bioterapeutycznymi można znaleźć dużo więcej. Niewątpliwie nawet najlepszy psycholog – terapeuta uzależnień nie zrobi tego co może zrobić dla pacjenta bioenergoterapeuta (i odwrotnie).

Często alkoholik mówi, że nie może podjąć leczenia, bo teraz, kiedy przestał pić musi skoncentrować się na pracy, bo ma długi. Ale najczęściej bez terapii nie radzi sobie z nowo postrzeganą rzeczywistością i wraca do picia, a w konsekwencji traci pracę. Więc może jednak terapia na pewien czas jest ważniejsza?

Są też kluby abstynenckie i mityngi AA. Są zupełnie czymś innym niż terapia w Poradni Leczenia Uzależnień i zabiegi bioterapii

Terapia to etap w życiu. Gdy się zakończy, zostaje pustka. Klub abstynencki albo mityngi (albo jedno i drugie) mogą tę pustkę zapełnić. Tam można dostać wsparcie i znaleźć przyjaciół. Tam można stale konfrontować się z różnymi etapami choroby. I dobrze, bo alkoholikiem jest się do końca życia, ale można być niepijącym, spokojnym, pogodnym i pogodzonym ze sobą i ze swoją chorobą.

To wszystko, o czym napisałam nie świadczy, że nie można być trzeźwym, zadowolonym z życia alkoholikiem bez terapii. Jednak terapia ułatwia trzeźwe życie, daje narzędzia, którymi uzależniony może posługiwać się w dalszym, trzeźwym życiu, a bioenergoterapeuta może odegrać w tym znaczącą rolę.
Elżbieta Mróz